Anna, 40 lat, Warszawa
Bo niby wykształconych i z dobrego domu to nie dotyczy...
Moje nowe życie zaczęło się 5 lat temu, zupełnie przypadkiem, gdy trafiłam na ludzi takich jak ja. Ludzi borykających się z problemem alkoholowym, ale już stąpających po nowej, zdrowej ścieżce życia. To oni wskazali mi, gdzie mogę otrzymać pomoc i jak rozpocząć leczenie. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko.
Pierwsze mitingi, terapia zamknięta, wyjazd do Woźniakowa, grupa wsparcia i tak oto od 5 lat jestem nową osobę.
Nigdy nie przypuszczałam, że uzależnienie może dotknąć mnie.
No bo niby dlaczego? Z dobrego domu, świetnie wykształcona, z wymarzoną posadą lekarza, kochającym mężem i dzieckiem oraz całą masą przyjaciół i znajomych.
Mająca idealne życie, w którym do pełni szczęścia brakowało przysłowiowego psa.
Alkohol w naszym domu nigdy nie stanowił problemu i był jedynie od czasu do czasu dodatkiem do obiadów lub podczas imprez domowych, stanowiąc miły element rozmów i spędzania czasu z najbliższymi. Lubiłam gotować, więc w weekendy podczas przygotowywania posiłków, jak to na filmach robią perfekcyjne panie domu, nalewałam sobie lampkę wina, relaksując się podczas odkrywania swojego talentu kulinarnego. Ze względu na wykonywany zawód i ogromny stres w pracy, czasami po zakończeniu dyżuru, gdy już mogłam odpocząć w domu, nalewałam sobie także lampkę ulubionego wina i rozkoszowałam się tym błogim stanem.
Wino wprowadzało mnie w dobry nastrój, przestawałam myśleć o pracy, ciężkich przypadkach i problemach dnia codziennego. Z czasem te sporadyczne wieczory i rytuały podczas gotowania oraz sprzątania przerodziły się w obowiązkowy element, bez którego nie potrafiłam funkcjonować. Z lampki wina robiła się przez przypadek butelka, która na przestrzeni dwóch lat urosła do rangi 3-4 butelek dziennie.
Piłam, bo byłam zmęczona pracą i obowiązkami domowymi, piłam, bo miałam zły nastrój, piłam, żeby się zrelaksować, piłam, żeby być fajną i zabawową na imprezie ze znajomymi, piłam, żebym mogła mieć fantazję i sprostać wymaganiom męża w łóżku, bo podobno byłam za sztywna i nie idąca z duchem czasu. Piłam, bo czułam się samotna i nie rozumiana przez innych.
Najgorsze było picie w samotności i rozmowy z samą sobą.
Moje pozornie idealne życie było jedną wielką farsą, która po prostu pewnego dnia przelała czarę goryczy.
To w Woźniakowie uświadomiłam sobie, że mój bogaty mąż i wzięty biznesmen nigdy mnie nie kochał i byłam dla niego jedynie atrakcyjnym dodatkiem na bankietach i firmowych imprezach. A gdy kobieta z młodej trzydziestki wpada w kolejny cykl czasu, nagle obok męża zaczynają pojawiać się młodsze, ładniejsze, z jędrnym ciałem i sztucznym biustem koleżanki, a żona zaczyna być jedynie przeszkadzającym, nic nie wartym elementem w tej całej układance. Tak więc nie dość, że nie spełniałam oczekiwań męża to także nie sprostałam oczekiwaniom rodziców, którzy nigdy nie akceptowali, że ich córka jest lekarzem w państwowym szpitalu, a swój zawód traktuje jak pasją i chce nieść pomoc innym. Powinna przecież pracować w prestiżowej klinice i mieć własny gabinet.
W Woźniakowie po raz pierwszy w życiu otrzymałam niesamowitą dawkę, prawdziwej i bezwarunkowej miłości, zrozumienia oraz ciepła. Po raz pierwszy nikt mnie nie oceniał i nie miał względem mnie wyśrubowanych wymagań. Zostałam zaakceptowana taka jak jestem! Z moim wiekiem, figurą, rudymi włosami, piegami i tym, że nienawidzę owoców morza, a przecież teraz wszyscy muszą kochać krewetki i sushi. Nauczyłam się, jak komunikować swoje potrzeby i że w tej całej matni życia, żeby zadbać o wszystkich innych najpierw muszę zadbać o samą siebie. Tak jak podczas katastrofy lotniczej najpierw matka zakłada maskę tlenową sobie, a potem podaje tlen dziecku, tak samo i ja najpierw sama muszę nauczyć się oddychać i dbać o siebie zanim zacznę dbać o cały świat wokół mnie.
Na wyjeździe odkryłam, że na pozór obcy ludzie w Woźniakowie są mi bliżsi niż mój mąż czy znajomi. Dopiero tutaj potrafiłam otworzyć się na prawdę i rozmawiać na normalne, życiowe tematy bez oceniania i bycia ocenianą.
Zrozumiałam jak plastikowe i sztuczne prowadzimy życie oraz jak puste bywają relacje międzyludzkie, które wynikają jedynie z potrzeby interesów, chęci pokazania się w danym kręgu społecznym lub poczucia się lepiej przy kimś i dowartościowania.
Jestem niesamowicie wdzięczna za ludzi, którzy wskazali mi drogę i pokierowali tak, że mogłam odbić się od dna i walczyć o swoje życie. Brakowało tylko chwili, jak ktoś złapałby mnie, że po alkoholu przyjmuję na dyżurze pacjentów lub popełniam błąd podczas operacji albo prowadzę samochód i doprowadzam do nieszczęśliwego wypadku.
Opisując swoją historię pragną dać nadzieję tym wszystkim, którzy jeszcze szukają pomocy lub myślą, że dla nich nie da się już nic zrobić. Otóż każdy zasługuje na nowe życie i bez względu na głębokość bagna w jakim tkwimy zawsze jest z niego jakieś wyjście na powierzchnię. Chciałabym także swoją historią wesprzeć tych, którzy na swojej skórze odczuwają stereotypowość bycia uzależnionym i wkładania ich do worka ludzi gorszych. Pokazać, że uzależnienia mogą dotknąć każdego, nawet takich jak ja, świetnie wykształconych, z dobrym zawodem i ponadprzeciętnym statusem materialnym.
Dziękuję ludziom ze Strzyżyny w Woźniakowie i Fundacji New Way za danie mi nowego życia,
Wasza A.
*Na prośbę naszych bohaterów, ze względu na potrzebę zachowania anonimowości w wybranych historiach zostały zmienione zdjęcia, imiona oraz miejsca zamieszkania. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci ww. sytuacjach jest przypadkowe.